Kiedy zaczynałam pracę w nieruchomościach wyobrażałam sobie siebie będącą „zawsze i wszędzie”. Wiedziałam, że to nie jest łatwa praca i, że będzie wymagała ode mnie dużej elastyczności czasowej, ciągłej dyspozycyjności, niezależnie od tego, czy jest piątek, czy przysłowiowy „świątek”. Zdarzało się, że na rodzinnych przyjęciach typu wesele siedziałam w samochodzie z laptopem i czasem do rana prowadziłam rozmowy z drugim końcem świata, bo klient mieszkał w USA lub w Australii. Były to negocjacje, albo zdalna pomoc i instrukcje dotyczące czynności formalnych, jak na przykład klauzula „apostille„. Naturalnym było dla mnie, że to ja musiałam się dostosować. Goście weselni, wychodząc z przyjęcia, radośnie stukali w szybkę mojego auta, żegnając się serdecznie.
OBSERWUJ NAS: